sobota, 30 marca 2013

10 dzień

Welcome!

Dzisiaj mamy 10 dzień. W końcu liczba dwucyfrowa. Chyba nigdy tyle nie wytrzymałem bez słodyczy i niezdrowego żarcia. Zapewne nie tylko ja na tym świecie zadaję sobie pytanie dlaczego to, co smaczne, tuczy? To pewnie wszystko wina Ewy i tego przeklętego jabłka, god dammit!

Tak sobie ostatnio przeglądałem zdjęcia, kiedy byłem szczupły, wręcz anorektycznie prawie. Musieli mi zwężać najmniejszy garnitur na komunię świętą. Po tym sakramencie zacząłem jeść i tyć. Nikt nie bronił mi tego, bo Oskar przecież zawsze był szczupluteńki, więc dobrze jak trochę kilogramów nabierze.
No właśnie... i wyszło TROCHĘ za dużo.

Zauważyłem, że jeśli chodzi o dietę to dni wolne to istne przekleństwo i pomyłka.
Mam naturę leniwca i sowy, uwielbiam chodzić późno spać (rzadko po północy) i wstawać późno.
W jedne wakacje to nawet tak się ostro poprzestawiałem, że chodziłem spać o 10-11 rano, a wstałem o 19-20.
Może powinienem być wampirem? Nie omieszkam stwierdzić, że o wiele bardziej wolę noc od dnia.

Tak ogólnie piszą tylko o jedzeniu... Jedzenie wszędzie. A co z piciem? Jest ono równocenne. Chyba każdy wie, że człowiek wytrzyma dłużej bez jedzenia, niż bez picia.
Piję tylko wodę (niegazowaną, of course) i herbaty. Czasem się skusiłem na wodę z sokiem, a wczoraj na kakao (TAK WIEM, SPŁONĘ W PIEKLE :D).

Dzisiejszy jadłospis (również trzydaniowy, i'm lazy):

Śniadanie:
kawałek chleba (ostatni został, jakiś trochę czerstwy! buu!), szynka, dwa plastry pomidora, dwa jajka na miękko (cudem mi się je udało zrobić, prawie przy obieraniu mi się rozpadły, bo za krótko trzymałem, jestem po prostu niezdarą w kuchni), pieprz, herbata



Obiad:
dobra, kolejny mały grzech... tata robił obiad i kupił warzywa z ryżem. Nie było go dużo, więc w sumie mogę siebie rozgrzeszyć. Bardzo dobre to było.



Kolacja:
dwa kawałki chleb (świeży z ziarnami!), polędwica, cztery plastry ogórka świeżego, marchewka, jogurt naturalny. W dodatku posmarowałem sobie chleb tym jogurtem, a dopiero wtedy położyłem kiełbasę. Smaczny efekt. No i standardowo herbata.



Koniecznie muszę się nauczyć w końcu znajomości mięsa, bo nie mam pojęcia, co ja jem!
Jak nie wiem czy mi coś smakuje to pytam mamę. Dużo razy już podczas pisania notki na tego bloga dzwoniłem do mamy z zapytaniem, jakie mięso jadłem.

Do Piotrusia i Macieja -> Pamiętacie akcję z białą kiełbasę w Tarnowskich Górach? :D


Pozdrowienia dla czytających!




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz